Jesteś lektorem języka obcego. Jako nauczyciel z powołania uwielbiasz swoją pracę. Kontakt z uczniami i obserwowanie ich postępów niezmiennie niesie ze sobą ogromną satysfakcję. Z każdymi kolejnymi zajęciami poznajesz swoich podopiecznych i nawiązujesz z nimi coraz silniejszą więź. Zaczynacie darzyć się coraz większą, wzajemną sympatią.
Tak wygląda perfekcyjny scenariusz. Prawda bywa jednak znacznie bardziej brutalna, niż nasze idealistyczne wizje tego, co wiąże się z pracą nauczyciela. Owszem – na swojej drodze trafiamy na wspaniałych uczniów. Takich, którzy chcą zgłębiać wiedzę, grzecznie odrabiają wszystkie prace domowe, stawiają się punktualnie na umówione spotkania i traktują nas jak mentorów z prawdziwego zdarzenia. Czasami jednak trafi do nas taki przypadek, który sprawi, że zaczniemy poważnie się zastanawiać co będzie lepsze – samemu wyskoczyć przez okno, czy też pomóc wyprawić się na tę jakże ciekawą wycieczkę naszemu podopiecznemu. I nie oszukujmy się, każdy z nas miał chociaż raz takiego ucznia. Jeśli jeszcze nie padło na ciebie, lepiej się szykuj! Dzisiaj przygotowałam przegląd przez 9 typów uczniów, którzy zadziałają na twoje ciśnienie skuteczniej niż poranna kawa.Czas to pieniądz
Tak mówi pewne stare powiedzenie. Patrząc na ten typ uczniów, można dojść do wniosku, że oni są wyjątkowo bogatymi ludźmi i mogą sobie pozwolić na trwonienie każdej ilości czasu. Szkoda, że nie biorą pod uwagę tego, że my nie jesteśmy takimi szczęśliwcami. Problem z uczniami, którzy nie szanują naszego czasu, może przybrać różną skalę. Czasami będzie to uczeń, który spóźni się dziesięć minut na każdą lekcję. Innym razem będzie to osoba, która notorycznie nie będzie się pojawiać na zajęciach albo podejmie próbę każdorazowego odwołania ich na kilka minut przed godziną, o której powinno odbyć się planowane spotkanie. Wszystko wydaje się być w miarę w porządku tak długo, jak czas, który można było poświęcić na wspólną naukę, jest czasem straconym jedynie dla ucznia. W końcu to jego pieniądze, jego interes. Problem rośnie jednak w siłę, kiedy uczeń oczekuje, że lekcja zostanie przedłużona o utracone minuty, a odwołane na ostatnią chwilę spotkanie pozostanie nieopłacone – w końcu nie trzeba płacić, jak lekcji nie było. Logiczne, prawda?Ja wiem lepiej, jak powinny wyglądać moje zajęcia
Powiedział raz jeden z uczniów szkoły językowej, w której pracuję. Można sobie pomyśleć – człowiek wie, jakie ma oczekiwania wobec zajęć, dobrze dla niego! No… niekoniecznie. Owszem, dobrze jest, jak dorosły uczeń, przychodząc na kurs języka obcego, wie, co chce osiągnąć. Świetnie, jak mówi o swoich zainteresowaniach i tematach, których omawianie może przybliżyć go do celu, jakim jest opanowanie komunikacji w języku obcym. Problem pojawia się jednak w momencie, kiedy uczeń próbuje wchodzić w kompetencje nauczyciela i narzucić sposób nauczania. Niestety zdarzają się takie przypadki, kiedy uczeń zdaje się wiedzieć lepiej od nas, jakie czasy są używane w danym języku, które konstrukcje gramatyczne są przydatne, a które nie oraz jakie materiały będą najlepsze na wspólne zajęcia. Co gorsza – takiego nie przegadasz. Lata doświadczenia w nauczaniu są niczym w porównaniu z jego wszechwiedzą, którą nie omieszka się dzielić przy każdej nadarzającej się okazji.Ja zapłacę – ty mnie ucz!
„Bo wie pani, ja to ostatnio słyszałem o takiej świetnej metodzie, że nic nie trzeba robić, a angielskiego można się nauczyć już w trzy miesiące! I to tak, żeby się za granicą dogadać. Czy u pani to też tak można?” Słyszysz coś takiego i już wiesz, że masz kłopoty. Wszystko w porządku, jak uczeń jedynie naczytał się kłamliwych reklam super-kursów w internecie. Każdy czasem daje się ponieść emocjom. Entuzjazm bierze wtedy górę nad zdrowym rozsądkiem. Bywa jednak tak, że uczniowi nie przetłumaczysz, że nauka języka obcego to niełatwe zadanie, które wymaga systematyczności i wielu godzin ciężkiej pracy. Kiedy uczeń nie potrafi zrozumieć, że to przede wszystkim jego praca wpływa na postępy w nauce, zaczyna się maraton, który napędza jedynie obustronną frustrację. Uczeń nie odrabia pracy domowej, nie uczy się słówek i nie chce pracować na lekcji, gdyż każda kolejna aktywność wydaje mu się bezsensowna. My stajemy na rzęsach, żeby przygotować nowe materiały, które tym razem zaciekawią kursanta, tylko po to, żeby ostatecznie usłyszeć rzucone z jawnym wyrzutem w głosie: „Dlaczego ja jeszcze nic nie potrafię? Przecież pani powinna mnie nauczyć, za coś płacę!” Więcej o oczekiwaniach uczniów, którym nie można sprostać, napisała Ania w swoim artykule Czy leci z nami pilot? – trudna prawda o nauce języka.Tylko krowa nie zmienia zdania
Jak wspomniałam wcześniej, dobrze, jak uczeń wie, czego oczekuje od kursu językowego. Konkretne cele umożliwiają konkretne działania. Co jednak z sytuacją, kiedy uczeń co chwila chce… czegoś innego? Lekcja pierwsza – pani chce ćwiczyć konwersacje. Ruszamy na zajęcia obładowani materiałami, które pozwolą nam przeprowadzić ciekawą lekcję. Uśmiech nie schodzi nam z twarzy, bo kochamy konwersacje i nie możemy się doczekać, co nasza nowa kursantka na poziomie B1 nam pokaże. Na miejscu, pięć minut po rozpoczęciu zajęć, przychodzi brutalne zderzenie z rzeczywistością. Pani nie chce już ćwiczyć konwersacji, bo to w sumie głupie. Teraz na tapecie jest gramatyka. Bo bez znajomości gramatyki tak jakoś ciężko się rozmawia. Lekcja druga – gramatyka. Ruszamy na zajęcia obładowani materiałami, które zawierają przeróżne ćwiczenia z gramatyki na wszystkie możliwe czasy i konstrukcje. W końcu nie wiadomo do końca z czym nasza nowa kursantka radzi sobie świetnie, a z czym ma pewne problemy. Wolimy być przygotowani na każdą ewentualność. Na miejscu okazuje się jednak, że te dwie godziny poprzedniego wieczora mogliśmy poświęcić jednak na oglądanie seriali na Netflixie. Pani bowiem nie chce już ćwiczyć gramatyki. Chce ćwiczyć słuchanie. Słuchanie zmienia się w pisanie. Pisanie w słownictwo. Słownictwo w konwersacje i tym samym zaczynamy cały cykl od początku. Nim się obejrzymy mijają dwa miesiące od naszego pierwszego spotkania z nową kursantką. Na pytanie, co udało nam się zrobić przez ten czas, odpowiedź jest tylko jedna – nic.Trzy razy nie!
Jesteś mistrzem przygotowania materiałów? Na twoich zajęciach nie ma miejsca na nudę i monotonię? Twoi uczniowie opowiadają z wypiekami na twarzy o wszystkich ciekawych rzeczach, które robiliście na zajęciach? Z tym uczniem nie będzie tak łatwo. Już w trakcie pierwszych zajęć mamy szansę zorientować się, że coś jest nie tak. Delikatny uśmiech na twarzy naszego słuchacza jest ewidentnie wymuszony, a kolejne proponowane aktywności nie spotykają się z entuzjazmem, którego byśmy się spodziewali. Jak to mówią – im dalej w las, tym więcej drzew. Z każdymi kolejnymi zajęciami jest tylko gorzej. Sprawdzone aktywności, które podbiły serca innych uczniów, spotykają się z niechęcią i niezadowoleniem nowego kursanta. Na każdą kolejną propozycję czeka odmowa. To nudne, to za proste, takich rzeczy nie lubi… Próbujemy, kombinujemy, staramy się. Nic nie jest w stanie rozbudzić entuzjazmu naszego ucznia. Po kilku spotkaniach, które zdają się być prawdziwą męką dla obu stron składamy broń, gdyż zaczynamy rozumieć, że to nie ma najmniejszego sensu.To rozliczymy się później…
Wśród uczniów bywają osoby z różnym podejściem do rozliczania się za odbyte zajęcia – jedni zapłacą od razu, inni potrzebują kilku przypomnień bo chodzą z głową w chmurach. Bywają jednak tacy, którzy zdają się permanentnie zapominać portfela. Przychodzi taki na lekcję. Zajęcia mijają w przyjaznej atmosferze. Na koniec przychodzi jednak ten straszny (dla niektórych) moment uregulowania należności. W tym momencie orientujemy się, że coś jest nie tak. Uczeń zaczyna się nerwowo rozglądać na boki, przybiera minę niewiniątka lub próbuje odkupić wszystkie swoje winy uroczym uśmiechem. W końcu, po przedłużającej się ciszy, słyszymy: „Przepraszam bardzo ale zapomniałem portfela”. Wiadomo, każdemu może się zdarzyć. Jednak temu konkretnemu uczniowi zdarza się to niemalże co drugą lekcję. Ten rodzaj uczniów ma również dość często w zwyczaju dopatrywać się oszustwa na każdym kroku. Będzie starannie wyliczał czas wszystkich wspólnych spotkań. Niech no tylko się okaże, że jakaś lekcja zakończyła się 3 minuty wcześniej – z pewnością zostanie to nam wypomniane w najmniej spodziewanym momencie. Kalkulator w okresie rozliczeniowym będzie ulubionym narzędziem, bo przecież my – źli lektorzy – tylko czekamy na moment, w którym będziemy mogli zedrzeć ze swoich uczniów ciężkie pieniądze za nic. Co ciekawe takie podejście reprezentują często osoby dobrze sytuowane. Zabawnie jest wysłuchiwać przez pół godziny o wakacjach na Mauritiusie, żeby zaraz potem dowiedzieć się, że jednak za te zajęcia nie dostaniemy zapłaty w spodziewanym terminie.Klient truciciel
Każdy z nas ma takie momenty, kiedy z lekcji wychodzi w stanie, który wskazuje na bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Wiele się mówi o toksycznych relacjach między ludźmi. Jak się okazuje może istnieć toksyczna relacja na linii nauczyciel-uczeń. „Truciciel” to typ ucznia, który potrafi skutecznie pozbawić każdego resztek sił życiowych. W trakcie trwającej sześćdziesiąt minut sesji potrafi wylać na nauczyciela wszystkie żale i bolączki. Możemy usłyszeć o trudach życia codziennego, wielkim nieszczęściu i marności świata. Pośród wszystkich smutków nie ma miejsce na przebłysk jakiegokolwiek promienia pozytywnego myślenia. Wszystko jest złe i straszne. Łącznie z naszym samopoczuciem po odbytej lekcji.Smart in the new sexy
Niestety, wśród dorosłych uczniów bywają tacy, który mylą szkołę językową z agencją matrymonialną. O ile jeszcze można zrozumieć chęć posiadania partnera intelektualisty, o tyle próby poderwania własnego nauczyciela są czymś dziwnym. Na początku może się to wydawać nawet urocze. Nie musi jednak minąć wiele czasu, żebyśmy mogli się przekonać, że znaleźliśmy się w samym epicentrum wyjątkowo niezręcznej sytuacji. Niewybredne komentarze i bardzo niedwuznaczne żarty szybko mogą stać się codziennością w trakcie takich zajęć. Poziom zażenowania będzie nieustannie rosnąć do momentu, w którym nasze nerwy nie wytrzymają i powiemy stop.Klient rodzic
Na sam koniec wisienka na torcie w zestawieniu trudnych klientów, na jakich możemy trafić na swojej nauczycielskiej drodze. Klient wysyła do nas swoje dziecko, żebyśmy, korzystając z posiadanej wiedzy i nabytych umiejętności, nauczyli młodego człowieka komunikować się w języku obcym. Wszystko jest w porządku, dopóki rodzic nie zaczyna przejawiać przerostu ambicji, wymagając od swojego dziecka, żeby stało się nowym okolicznym geniuszem, a od nas, żebyśmy tego geniusza językowego stworzyli. Niezależnie od plastyczności dostarczonego nam materiału, oczywiście. Bardzo często bywa tak, że dzieci, które przychodzą do nas na zajęcia są zawalone całą masą obowiązków i pozaszkolnych aktywności. Okazuje się, że w ciągu tygodnia dziecko może spotykać się z nami dwa razy w ściśle określonych godzinach. Ze swoimi lekcjami musimy zmieścić się między kursem gry na klarnecie a treningiem pływackim. Rodzic ma trudne do spełnienia oczekiwania nie tylko względem swojego dziecka ale również względem nas – nauczycieli. Stawianym wymaganiom czasami bardzo ciężko sprostać. Szczególnie, gdy wizja nauczania języka obcego, którą w swoich głowach mają rodzice, jest spójna ze sposobem nauczania, którego sami doświadczyli jako dzieci (a doskonale wiemy, że przez tych 20 czy 30 lat wiele się zmieniło). Coś, co mogłoby być przyjemnością zarówno dla nas, jak i dla naszego ucznia, przez dyszącego w kark rodzica może się szybko zmienić w nieprzyjemny obowiązek. No ale… rodzice to materiał na długi, samodzielny artykuł. Na pewno jeszcze wrócimy do tego tematu. Na razie więcej na temat tworzonych przez rodziców geniuszy możecie przeczytać na blogu IceBreaker w artykule Geniusz nie zaznaje spoczynku… i szczęścia w życiu. Może zechcesz się podzielić swoimi własnymi doświadczeniami w temacie trudnych uczniów? Na jakie typy miałeś (nie)przyjemność trafić w trakcie swojej nauczycielskiej kariery? Masz jakieś sprawdzone sposoby na radzenie sobie z problematycznymi uczniami? Koniecznie daj znać w komentarzach!Aleksandra Łukasiewicz
Dziennikarka, copywriter, studentka filologii polskiej
2 odpowiedzi