Któregoś pięknego ranka siedzisz sobie w pobliskiej kawiarni, popijasz latte z doskonale spienionym mlekiem za ciężko zarobione pieniądze w zawodzie córka, aż w końcu uderza w ciebie ta myśl: to już ostatni rok studiów.
Wiesz, co na ciebie czeka. Wiesz, co zaraz się stanie. Za moment skończy się studencka sielanka (chociaż nazywanie sielanką studiów językowych delikatnie zakrawa o groteskę). Już czujesz ten lepki oddech dorosłego życia na plecach, a niedługo mama będzie dzwonić do ciebie z pytaniem, ile stron pracy magisterskiej zjadłaś na obiad. Chyba najwyższa pora znaleźć pracę.
Zanim odpalisz ogłoszenia, sprawdzasz swój plan zajęć na dwa ostatnie semestry. Doskonale, tak jak się spodziewałaś – elastyczny jak kłoda. Okienka, zajęcia idealnie w samo południe i raptem jeden dzień wolny. Decydujesz się na posadę lektora w szkole językowej. Nie tylko ze względu na fakt, że najłatwiej dopasować go do planu na uczelni, ale już od jakiegoś czasu czujesz w trzewiach swój pedagogiczny dryg i chęć wyrażania drzemiącej w tobie kreatywności w nauczaniu.
Materiały i inne cuda
Dostajesz tę posadę, wszystko zapowiada się wspaniale. Już niedługo twoje pierwsze zajęcia, więc pora się przygotować.
Właśnie, przygotować. Sięgasz pamięcią, co ostatnio przerabiałaś na studiach: tłumaczenie klauzuli salwatoryjnej, right- i left-handed sentences, a z gramatyki utrwaliło Ci się akurat niezwykle istotnych pięć przypadków, kiedy po if można jednak użyć will. Nie oszukujmy się, wygląda to całkiem średnio.
I już wiesz, że masz problem.
Wiesz, że musisz przestawić swoje myślenie. W głowie namnożyło się ci pytań na całe Q&A, tylko szkoda, że póki co masz same Q.
Jak pracować z dziećmi? O czym rozmawiać z dorosłymi? Czujesz już delikatny dreszczyk. Przychodzisz do pracy i widzisz przed sobą cztery regały, czterdzieści książek i cztery tysiące stron do przejrzenia. To A2 czy bardziej B1? Może ten podręcznik będzie lepszy? Szukasz inspiracji w internecie, przecież będziesz kreatywnym lektorem, który korzysta z wielu nowoczesnych źródeł, nieprawdaż? Zawsze chciałaś utrzeć nosa swoim nudnym nauczycielom z podstawówki. I w tym momencie giniesz.
Zakładki już ledwo mieszczą się na pasku, ale ty nieustannie odpalasz następne. W międzyczasie googlujesz jak przetrwać, ale ta zakładka też znika gdzieś w czeluściach blogowych materiałów razem z twoją godnością. Swoją sytuację podsumowujesz krótko ‒ dramat.
Kopiesz dalej, szukasz. Przypomina to bardziej przygotowania do triathlonu niżeli do zajęć z języka angielskiego. W końcu udaje ci się skleić parę pomysłów, które w twoim mniemaniu są fajne i już nie możesz doczekać się aż pochwalisz się nimi przed swoimi uczniami.
Grunt, to dobrze połechtać swoje ego.
Pierwsze zajęcia
Pierwsze zajęcia i najbardziej wymagający zawodnik – dziecko. I już Twoje pomysły zostały zdegradowane tak, że z pozycji „fajne” osiągnęły poziom z cyklu „takie materiały to zainteresowałyby może w 2009, kochana”.
Niemniej wykaraskałaś się jakoś z tej sytuacji dzięki niezawodnym kalamburom, ale gdzieś pomiędzy pokazywaniem płetwonurka a rysowaniem żaby na kamieniu dręczyć zaczęła cię myśl, czy aby właśnie o taką przyszłość zawodową walczyłaś?
Kiedy już wydaje ci się, że wyzbyłaś się z ust tego gorzkiego smaku porażki, następne zajęcia przypominają ci jak bardzo jesteś w błędzie.
Wydawałoby się, że współpraca z dorosłymi jest łatwa i przyjemna. Krótka rozgrzewka językowa, wybranie jakiegoś świeżego tematu z BBC i nie przysparzające problemów konwersacje przy herbatce.
Po pierwszych pięciu minutach już wiesz, że to będzie ciężki mecz do rozegrania. Na dwunaste zadane przez ciebie pytanie prawdopodobnie znowu usłyszysz I don’t know, trzynaste zakończy się wzruszeniem ramion, a na czternaste odpowiesz sama.
Czas płynie jak na lekcji biologii w liceum, tętno skacze, bo wszystkie koła ratunkowe zostały wykorzystane, a ty jesteś w trakcie procesu zaprzepaszczania wszelkich nadziei, że jeszcze ukręcisz przysłowiowego bata z sama wiesz czego.
Przynajmniej herbatka całkiem smaczna.
Czy nie potrzebują mnie na Netlifxie?
Zazwyczaj w takie dni prawdopodobnie zmokniesz jeszcze na deszczu, ucieknie ci autobus, staniesz w najdłuższej i najwolniej przesuwającej się kolejce w Biedronce, a po drodze usłyszysz, że nauczyciele to darmozjady.
Co począć w takiej sytuacji? Jakkolwiek trywialnie by to nie brzmiało ‒ poluzować trochę pasy.
Początki łatwe są tylko u Huberta w Milionerach. Odrobina czasu, szczypta cierpliwości i zobaczysz, że twój warsztatowy chaos w głowie nabierze kształtu, a w folderach utworzy się całkiem pokaźna ilość materiałów, które będziesz wykorzystywać na setki sposobów.
Domyślam się, że nie jesteś w szkole jedynym lektorem, więc warto zapisać sobie w pamięci złote rady bardziej doświadczonych kolegów. Jeśli chodzi o uczniów ‒ zawsze znajdą się tacy, którzy będą gadać, nawet wtedy, kiedy ty staniesz na rzęsach, żeby ich zadowolić. Lepiej zacznij nosić ze sobą parasol. Jeśli chodzi o kolejkę w Biedronce, sama szukam rozwiązania.
Najpierw jednak polecam zmyć z siebie wszelki brud tego dnia, nalać odpowiednią ilość wina i sprawdzić, czy przypadkiem nie potrzebują twojej obecności na Netflixie.
3 odpowiedzi
Takie życie…po ponad 20 latach nauczania, ciągle mam to samo. Zawsze myślę, że te następne zajęcia czy grupa będą idealne.
A ciągle nie są, tylko otwarych zakładek na kompie przybywa.
Czyli jednak potem też życie lektora nie jest usłane różami. No cóż, pozostaje nam w takim razie odnaleźć złoty środek i co najważniejsze nie zagubić się w tych zakładkach. 😊
Nie ma co popadać w pesymizm. Zajęcia naprawdę potrafią być idealne 😉
Mnie do tej pory cały czas zdumiewają kursanci, którzy są tak ciekawymi ludźmi, z tak rozległą wiedzą w dziedzinach, w których ja jestem nogą, że zdarza mi się zastanawiać kto powinien komu płacić za te zajęcia 😉