Właściwi ludzie, niespodziewane zrządzenia losu i ciekawość świata potrafią zaprowadzić nas w miejsca, do których zupełnie nie spodziewaliśmy się trafić. Ada Chmielewska, bohaterka naszego wywiadu, opowiada o tym, jak została właścicielką szkoły językowej, chociaż wchodząc w dorosłe życie, zupełnie tego nie planowała!
Ada jest z wykształcenia psychologiem. Jak sama jednak przyznaje, od początku swojej kariery związana jest z edukacją. Obecnie spełnia się zawodowo jako lektorka języka angielskiego dla dzieci i młodzieży oraz właścicielka szkoły speak:art, gdzie zajmuje się również sprawami związanymi z metodyką nauczania
O tym, jak zaczęła się jej przygoda z nauczaniem języka obcego oraz co spowodowało, że pokochała zawód lektora, dowiecie się z naszej rozmowy!
Kiedy wyobrażałaś sobie swoją przyszłość, będąc jeszcze nastolatką, widziałaś siebie w roli nauczycielki?
Nie. Praca nauczyciela w dzieciństwie zupełnie mnie nie interesowała. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej. Moi rodzice, dziadkowie, ciocie i kuzynki… praktycznie wszyscy moi najbliżsi pracowali w szkole. A ja byłam pewna, że mogę w życiu robić cokolwiek, byle tylko nie uczyć!
Jak to się zatem stało, że zaczęłaś jednak uczyć?
Bardzo świadomie wybrałam kierunek studiów – wiedziałam, że wiedza z zakresu psychologii otworzy mi drzwi do naprawdę wielu branż. Zanim jednak mogłam zacząć pracować w zawodzie, jak to studentka, chciałam sobie nieco dorobić. Już na samym początku studiów zaczęłam udzielać korepetycji. Najpierw uczyłam niemieckiego, później angielskiego. Momentami, gdy było takie zapotrzebowanie, pracowałam z dzieciakami nad materiałem z polskiego, przyrody a nawet… matematyki. Szybko przekonałam się, że uczenie daje mi mnóstwo satysfakcji i przynosi bardzo dobre efekty.
Muszę się też do czegoś przyznać. Bardzo często lekcje w domach uczniów szły w parze z kawą, drobnym poczęstunkiem, a nawet obiadem. Nie zamieniłabym tej studenckiej pracy na żadną inną!
No dobrze, ale od studentki-korepetytorki do nauczycielki w przedszkolu raczej daleka droga…
To prawda! Moja droga do zostania nauczycielką była dość nietypowa.
Zaczęło się od tego, że w trakcie studiów zdecydowałam się na roczny urlop dziekański. W trakcie tego roku, wraz z moim ówczesnym chłopakiem, obecnie mężem, Łukaszem, wyjechaliśmy do południowo-wschodniej Azji.
Na początku planowaliśmy skupić się na podróżowaniu. Bardzo szybko udało się nam jednak znaleźć ciekawą i satysfakcjonująca pracę. Łukasz pozostał w swojej branży twórców gier komputerowych – rozpoczął pracę dla indonezyjskiego start-upu – a ja dostałam propozycję pracy w przedszkolu międzynarodowym. To była propozycja nie do odrzucenia.
Co masz na myśli, mówiąc o „propozycji nie do odrzucenia”?
Kiedy Łukasz dostał ofertę z Dżakarty, otrzymał również radę: „jeśli się zdecydujesz, MUSICIE zamieszkać na osiedlu Mall of Indonesia”. Byliśmy bardzo zdziwieni tą informacją i zastanawialiśmy się, o co właściwie chodzi.
Okazało się, że w Dżakarcie trudności komunikacyjne i wynikające z nich korki są wprost niewyobrażalne. Niektórzy mieszkańcy miasta tracą po kilka godzin każdego dnia na przebicie się przez fatalnie zorganizowane i przeludnione miasto. Przez to podjęcie pracy w jednym miejscu i mieszkanie w zupełnie innej części Dżakarty byłoby bez sensu.
Biuro, w którym rozpoczął pracę Łukasz, było dosłownie jedną ulicę od naszego ogrodzonego osiedla, a czasem – szczególnie w dniach częstych powodzi – dojeżdżał tam 40 minut.
Kiedy zamieszkaliśmy na Mall of Indonesia okazało się, że w okolicy – na terenie osiedla – jest kilka przedszkoli anglojęzycznych. Jedno z nich, jak to bywa, było prowadzone przez znajomą znajomej. Gdy dowiedziała się, że przebywam w okolicy, od razu zaproponowała mi pracę. Ponoć rodzice od dawna naciskali, żeby w przedszkolu pojawił się nauczyciel z Europy lub Stanów, aby dzieci miały kontakt z żywym językiem angielskim.
Wiedząc, że ciężko będzie mi znaleźć inną pracę w okolicy i nie mając ochoty na wielogodzinne dojazdy, nie miałam innego wyboru. Musiałam się zgodzić!
Czego nauczyłaś się w trakcie swojej pierwszej pracy w przedszkolu?
Oj, to była szkoła życia!
Wszystko było dla mnie nowe – rytm dnia, otwartość dzieci… Byłam też zaskoczona tym, jak kompetentne i pomocne są moje koleżanki.
W tym okresie poznałam mnóstwo narzędzi i technik, których używam do dziś. Piosenki, super książeczki, sposoby na prezentację słownictwa.
Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło były wysokie oczekiwania względem dzieci. Pracowałam z grupą 3-latków – w polskich realiach to jeszcze maluchy, które przechodzą przez okres adaptacji w przedszkolu. Tymczasem moi mali uczniowie w Indonezji byli już w pełni samodzielni. Sami chociażby jedli posiłki, używając do tego pałeczek. Czas na zajęciach dydaktycznych poświęcaliśmy zaś głównie nauce pisania. Nie zabrakło również ćwiczeń z matematyki. Dzieci w tym wieku umiały już liczyć do 100 i wykonywały proste działania w tym zakresie. Absolwenci przedszkola, w którym pracowałam, dzięki tak wczesnemu rozpoczęciu rzetelnej nauki umieli naprawdę biegle czytać i pisać – tak, jak polscy trzecioklasiści.
Pamiętam, że byłam w szoku, kiedy zobaczyłam grube segregatory z materiałami do pracy!
Jak dokładnie wyglądał dzień w indonezyjskim przedszkolu?
Pracę zaczynałam każdego dnia o 8:30.
Przez pierwszą godzinę dzieci ze wszystkich 5 grup przebywały razem. Najpierw wspólnie czytaliśmy bajki. Bardzo często to ja czytałam głośno dzieciom i miałam z tego ogromną frajdę. Od 9:00 do 9:45 był czas na wspólne śpiewanie piosenek. Mieliśmy swój ulubiony repertuar! Przez ten czas dołączały do nas kolejne dzieci, które były przyprowadzane przez mamy lub nianie. Potem rozchodziliśmy się do swoich sal, gdzie odbywały się zajęcia dydaktyczne. Około południa był czas na lunch, który dzieci przynosiły ze sobą z domu. My, pracownicy, mieliśmy skromny bufet w stołówce, z którego zabieraliśmy ze sobą jedzenie do klas, żeby zjeść wspólnie z dziećmi.
Po lunchu odbywały się zajęcia tematyczne – każdego dnia coś innego – taekwondo, cooking club, zajęcia Montessori.
Większość dzieci była odbierana z przedszkola w okolicach 14:30. Wtedy ja też kończyłam pracę.
Co zauroczyło cię w tej pracy i sprawiło, że postanowiłaś zostać w zawodzie?
Praca z dziećmi okazała się super! Pokochałam w niej to, że dzieci są zawsze otwarte, szczere i bezpośrednie. Prawie zawsze są w dobrym nastroju, w pełni gotowe do zabawy – to niezwykle zaraźliwe. Nawet jak mam gorszy dzień albo dopadają mnie jakieś smutki dorosłego życia, wystarczy chwila z dziećmi i wszystko, co złe, schodzi na drugi plan.
Pracując z dziećmi, cały czas się uśmiecham. Bardzo lubię też to, że taka praca jest pozbawiona presji i stresu – to dla mnie bardzo ważne. Nie ma nade mną szefa patrzącego w tabelki i kontrolującego dedlajny.
Czy będąc jeszcze na początku drogi, miałaś jakieś wątpliwości? Czy natrafiłaś na jakieś trudności związane z pracą z dziećmi?
Przede wszystkim odczuwałam braki wiedzy i kompetencji.
Chociaż intuicyjnie wiedziałam co robić i jak reagować w wielu sytuacjach (tutaj pomocne były moje studia z psychologii, które dokończyłam po powrocie z Azji), czułam, że moja wiedza metodyczna wymaga jeszcze wielu szlifów. Były tematy, takie jak na przykład nauka czytania i pisania, które były dla mnie wyjątkowo trudne w realizacji.
Co pomogło rozwinąć ci twój warsztat i uzupełnić te braki?
Najważniejsze jest to, że po powrocie do Polski trafiłam na naprawdę super ludzi.
Zaczęłam pracować w kameralnej szkole speak:art, zajmującej się organizacją zajęć językowych w przedszkolach. Miałam tam możliwość skupić się na tym, co najbardziej mnie interesowało. Szkoliłam się pod okiem doświadczonego metodyka i obserwowałam lekcje prowadzone w przedszkolach przez lektorki z dłuższym stażem, co było niezwykle wartościowym doświadczeniem, które pomogło mi lepiej przygotować się do pracy z dziećmi.
Z perspektywy czasu wiem, że świetną decyzją było wybranie jednej specjalizacji – uczenie very young learners – w której doskonaliłam swoje umiejętności.
Z czasem, kiedy zyskałam bogate doświadczenie w wybranej przeze mnie dziedzinie, zaczęłam rozszerzać swoje zainteresowania na inne obszary związane z nauczaniem języka angielskiego.
W 2015 zrobiłam kurs CELTA, który był dla mnie przepustką do świata nauczania. Uczestniczyłam również w wielu szkoleniach i konferencjach oraz skończyłam kolejne studia, tym razem związane z moją pracą i językiem angielskim – Teaching English to Young Learners na Uniwersytecie Warszawskim.
Jak doszło do tego, że z pracownika szkoły językowej stałaś się jej właścielką?
Pamiętam, że kiedy rozpoczęłam pracę w speak:art, Magda – ówczesna właścicielka – poprosiła mnie o przeprowadzenie szkolenia dla pozostałych lektorów. Miałam przedstawić sposoby na nauczanie języka obcego wykorzystywane w Azji.
To sprawiło, że nabrałam wiatru w żagle! Magda dostrzegła mój entuzjazm i zaangażowanie w nauczanie dzieci. Wspierała mnie na mojej drodze na wiele sposobów.
Kiedy Magda, ze względów osobistych, zdecydowała się pożegnać z firmą, właśnie mi zaproponowała jej przejęcie.
Jak zareagowałaś na taką propozycję?
Wiedziałam, że to poważne wyzwanie, któremu bardzo chciałam sprostać. Miałam już świadomość tego, jak powinna wyglądać idealna szkoła – zarówno z perspektywy ucznia, jak i lektora – i moją ambicją było stworzyć właśnie takie miejsce.
Co było dla ciebie większym wyzwaniem - współpraca z klientami czy lektorami?
Chyba trudniejsza była dla mnie współpraca z klientami. Miałam poczucie, że życie lektorki dobrze znam – w końcu jestem jedną z nich. Doskonale wiedziałam, z jakimi problemami mogą się mierzyć lektorzy, czego mogą potrzebować, na co zwrócić uwagę, aby zapewnić osobom nauczającym w mojej szkole jak najlepsze warunki pracy.
Kompleksowa obsługa klienta była zaś dla mnie czymś zupełnie nowym. Na szczęście okazało się, że wszyscy moi klienci – dyrektorzy i właściciele przedszkoli – są niezwykle sympatycznymi i otwartymi na nasze pomysły ludźmi. Myślę, że na sukces w budowaniu dobrych relacji z klientami znacząco wpłynął fakt, że prowadzimy zajęcia na wysokim poziomie, więc jakiekolwiek uwagi czy skargi się w zasadzie nie zdarzają.
Co wyróżnia twoją szkołę na tle innych?
Wiele szkół językowych proponuje lektorom zajęcia w przedszkolach. Niestety, zazwyczaj takie zajęcia są traktowane po macoszemu. Często lektor wie jedynie kiedy, gdzie i o której godzinie ma zajęcia. Dalej wszystko musi przygotować sobie sam – materiały, piosenki, dokumentację. Praca z maluchami ma trochę inną specyfikę niż z młodzieżą czy dorosłymi. Nie wystarczy tylko uproszczenie tradycyjnego schematu lekcji. Nieprzygotowany lektor skazany jest na porażkę, a to może powodować zniechęcenie do prowadzenia zajęć w przedszkolach. Nauczyciele mają za sobą złe doświadczenia, bo zostali wysłani do placówki bez wsparcia metodycznego i spotkanie z grupą trzydziestu energicznych dzieciaków ich przerosło.
My chcemy przełamać ten schemat. Nasi metodycy znają przedszkola z którymi współpracujemy i grupy, w których nauczają lektorzy. Część dzieci znamy nawet z imienia. Uprzedzamy jeśli w danym przedszkolu zajęcia ze starszymi dziećmi odbywają się w czasie leżakowania maluchów i lepiej nie włączać muzyki za głośno. Wiemy kiedy nauczyciel może spodziewać się grup łączonych wiekowo i przygotowujemy go na taką ewentualność.
Ponieważ jesteśmy ściśle wyspecjalizowani w prowadzeniu zajęć w przedszkolach, nasi metodycy mogą skupić się na przygotowaniu bardzo szczegółowej dokumentacji dla lektorów. W speak:art przygotowujemy swoje własne, autorskie programy dla każdej grupy wiekowej. W oparciu o zdobyte doświadczenie i wytyczne podstawy programowej wybieramy adekwatne zagadnienia gramatyczne i leksykalne. Opracowujemy zestawy angażujących dzieci aktywności, które pomagają w zapamiętywaniu materiału. Lektorzy mają też zawsze dostęp do autorskich pomocy dydaktycznych, które tworzymy jedynie na użytek naszej załogi (np. tematyczne flashcards i word cards).
Członkowie zespołu speak:art mogą też dzielić się doświadczeniami i wzajemnie się inspirować na grupie na Facebooku, stworzonej specjalnie z myślą o nich.
Jeśli jesteś ciekaw, jak wyglądają materiały opracowane przed metodyków ze szkoły speak:art, możesz zobaczyć je tutaj:
- przykładowy miesięczny program nauczania;
- wzór materiałów dla lektora.
Dzięki intensywnej pracy metodyków, lektorzy mają mniej obowiązków związanych z przygotowaniem i planowaniem zajęć. Dokładamy wszelkich starań, żeby praca w naszej szkole to była taka strefa premium dla lektora – pozbawiona najbardziej żmudnych i dla wielu osób nudnych elementów, uzupełniona o dobre warunki pracy w sprawdzonych, przyjaznych placówkach. Dodatkowo na lektorów czekają ciekawe, darmowe szkolenia i atrakcyjna stawka rozszerzona o premię świąteczną i końcoworoczną.
Współpracujący z nami lektorzy mogą też liczyć na dogodnie ułożony plan – bez okienek i długich dojazdów. Nauczyciele w pełni dyspozycyjni mogą dostać atrakcyjne bloki po nawet 6 godzin codziennie. Nie zapominamy również o tym, że lektor, jak każdy inny pracownik, może potrzebować urlopu w środku roku, a nie tylko latem. W takich sytuacjach bez problemu organizujemy zastępstwo na czas jego nieobecności.
Powiesz coś więcej o szkoleniach, które organizujecie?
Mamy całoroczny cykl szkoleń, który pozwala lektorom podnieść kwalifikacje. Składają się na niego dwa całodniowe szkolenia – po jednym w każdym semestrze – i krótsze, około dwugodzinne spotkania, które odbywają się co dwa miesiące.
Jestem w stałym kontakcie z lektorami, często omawiamy co dzieje się aktualnie na ich zajęciach, a podczas hospitacji obserwuję ich pracę. Kiedy przygotowujemy szkolenia, staramy się, żeby poruszały one tematy, które sprawiają naszym lektorom największą trudność.
W tym roku mieliśmy chociażby szkolenia dotyczące pracy z najmłodszymi (dzieci żłobkowe i dwulatki), a w grudniu czeka nas spotkanie na temat mindfulness dla dzieci. Nasze sierpniowe szkolenie prowadzili zaproszeni gości – Marysia Bursche, autorka bloga Head Full of Ideas i Łukasz Knap.
Dodatkowo, jeśli lektorzy mają ochotę szkolić się jeszcze intensywniej, dofinansowujemy 50% kosztu każdego warsztatu czy szkolenia metodycznego odbywającego się poza naszą placówką.
Szkolenia, pomoc metodyka, premia świąteczna… Może powiesz teraz kilka słów o obowiązkach lektora?
Wymagamy właściwie tylko jednego – żeby lektor prowadził ciekawe i angażujące zajęcia językowe dla dzieci, z których nasi podopieczni będą jak najwięcej wynosili. Z doświadczenia wiem, że najlepiej w tej roli sprawdzają się dynamiczne, pewne siebie osoby. Takim lektorom łatwiej jest utrzymać dyscyplinę w grupie i dzieci po prostu czują się bardziej stabilnie w kontakcie z nimi. Na pewno nie można bać się powygłupiać – nasze lekcje w dużej mierze oparte są o muzykę i śpiewanie, trzeba więc mieć w sobie trochę odwagi. Praca z dziećmi wymaga też umiejętności stawiania sobie celów długoterminowych – uczymy dzieci czytać, ale jesteśmy świadomi, że w pełni opanują tę umiejętność dopiero za kilka lat. Wprowadzamy słownictwo z nowego działu, ale dopiero za miesiąc dzieciaki faktycznie będą znały wszystkie słówka. Uczymy dzieci rzucać piłkę, ale zajmie im tygodnie, zanim będą to robić bezbłędnie. Lektor musi być tego wszystkiego świadomy i nie frustrować się, jeśli z dnia na dzień nie widzi wymiernych rezultatów swojej pracy. Zawsze powtarzam, że warto myśleć o tym, co chcemy żeby dzieci umiały na koniec roku szkolnego i dążyć w tę stronę, a na pewno uda nam się to osiągnąć.
I tak właściwie… to tyle!
Wiem doskonale, że obowiązki administracyjne są najbardziej nużącą częścią pracy nauczyciela. Mamy więc wypracowane metody na to, jak ograniczyć ilość biurokracji. Nie prowadzimy żadnej zbędnej dokumentacji, a raporty o postępach uczniów lektorzy przygotowują raz w semestrze w specjalnie stworzonym do tego, autorskim formularzu. Wypełnienie jednego raportu zajmuje mniej niż minutę!
Z opisu, jaki nam przedstawiasz wynika, że speak:art to spokojna przystań dla lektorów, którzy szukają przyjaznego pracownikowi i stabilnego miejsca pracy.
Taki jest mój cel – stworzyć miejsce, gdzie ludziom będzie dobrze i będą chcieli zostać. Taką szkołę, w której sama chciałabym pracować
Zdaję sobie sprawę z tego, że w dzisiejszych czasach praca lektora ma charakter freelancerski. Dwie godziny tu, trzy godziny tam… Nie każdemu to pasuje. Są lektorzy, którzy chcieliby zagrzać gdzieś miejsce na stałe. Staram się tworzyć z całych sił takie właśnie miejsce pracy – stabilne i przyjazne.
Jeśli zaintrygowała cię opowieść Ady o jej szkole i chcesz dołączyć do załogi speak:art, koniecznie odwiedź stronę internetową szkoły oraz profil speak:art na Facebooku.
Właściwi ludzie, niespodziewane zrządzenia losu i ciekawość świata potrafią zaprowadzić nas w miejsca, do których zupełnie nie spodziewaliśmy się trafić. Ada Chmielewska, bohaterka naszego wywiadu, opowiada o tym, jak została właścicielką szkoły językowej, chociaż wchodząc w dorosłe życie, zupełnie tego nie planowała!
Ada jest z wykształcenia psychologiem. Jak sama jednak przyznaje, od początku swojej kariery związana jest z edukacją. Obecnie spełnia się zawodowo jako lektorka języka angielskiego dla dzieci i młodzieży oraz właścicielka szkoły speak:art, gdzie zajmuje się również sprawami związanymi z metodyką nauczania
O tym, jak zaczęła się jej przygoda z nauczaniem języka obcego oraz co spowodowało, że pokochała zawód lektora, dowiecie się z naszej rozmowy!
Kiedy wyobrażałaś sobie swoją przyszłość, będąc jeszcze nastolatką, widziałaś siebie w roli nauczycielki?
Nie. Praca nauczyciela w dzieciństwie zupełnie mnie nie interesowała. Pochodzę z rodziny nauczycielskiej. Moi rodzice, dziadkowie, ciocie i kuzynki… praktycznie wszyscy moi najbliżsi pracowali w szkole. A ja byłam pewna, że mogę w życiu robić cokolwiek, byle tylko nie uczyć!
Jak to się zatem stało, że zaczęłaś jednak uczyć?
Bardzo świadomie wybrałam kierunek studiów – wiedziałam, że wiedza z zakresu psychologii otworzy mi drzwi do naprawdę wielu branż. Zanim jednak mogłam zacząć pracować w zawodzie, jak to studentka, chciałam sobie nieco dorobić. Już na samym początku studiów zaczęłam udzielać korepetycji. Najpierw uczyłam niemieckiego, później angielskiego. Momentami, gdy było takie zapotrzebowanie, pracowałam z dzieciakami nad materiałem z polskiego, przyrody a nawet… matematyki. Szybko przekonałam się, że uczenie daje mi mnóstwo satysfakcji i przynosi bardzo dobre efekty.
Muszę się też do czegoś przyznać. Bardzo często lekcje w domach uczniów szły w parze z kawą, drobnym poczęstunkiem, a nawet obiadem. Nie zamieniłabym tej studenckiej pracy na żadną inną!
No dobrze, ale od studentki-korepetytorki do nauczycielki w przedszkolu raczej daleka droga…
To prawda! Moja droga do zostania nauczycielką była dość nietypowa.
Zaczęło się od tego, że w trakcie studiów zdecydowałam się na roczny urlop dziekański. W trakcie tego roku, wraz z moim ówczesnym chłopakiem, obecnie mężem, Łukaszem, wyjechaliśmy do południowo-wschodniej Azji.
Na początku planowaliśmy skupić się na podróżowaniu. Bardzo szybko udało się nam jednak znaleźć ciekawą i satysfakcjonująca pracę. Łukasz pozostał w swojej branży twórców gier komputerowych – rozpoczął pracę dla indonezyjskiego start-upu – a ja dostałam propozycję pracy w przedszkolu międzynarodowym. To była propozycja nie do odrzucenia.
Co masz na myśli, mówiąc o „propozycji nie do odrzucenia”?
Kiedy Łukasz dostał ofertę z Dżakarty, otrzymał również radę: „jeśli się zdecydujesz, MUSICIE zamieszkać na osiedlu Mall of Indonesia”. Byliśmy bardzo zdziwieni tą informacją i zastanawialiśmy się, o co właściwie chodzi.
Okazało się, że w Dżakarcie trudności komunikacyjne i wynikające z nich korki są wprost niewyobrażalne. Niektórzy mieszkańcy miasta tracą po kilka godzin każdego dnia na przebicie się przez fatalnie zorganizowane i przeludnione miasto. Przez to podjęcie pracy w jednym miejscu i mieszkanie w zupełnie innej części Dżakarty byłoby bez sensu.
Biuro, w którym rozpoczął pracę Łukasz, było dosłownie jedną ulicę od naszego ogrodzonego osiedla, a czasem – szczególnie w dniach częstych powodzi – dojeżdżał tam 40 minut.
Kiedy zamieszkaliśmy na Mall of Indonesia okazało się, że w okolicy – na terenie osiedla – jest kilka przedszkoli anglojęzycznych. Jedno z nich, jak to bywa, było prowadzone przez znajomą znajomej. Gdy dowiedziała się, że przebywam w okolicy, od razu zaproponowała mi pracę. Ponoć rodzice od dawna naciskali, żeby w przedszkolu pojawił się nauczyciel z Europy lub Stanów, aby dzieci miały kontakt z żywym językiem angielskim.
Wiedząc, że ciężko będzie mi znaleźć inną pracę w okolicy i nie mając ochoty na wielogodzinne dojazdy, nie miałam innego wyboru. Musiałam się zgodzić!
Czego nauczyłaś się w trakcie swojej pierwszej pracy w przedszkolu?
Oj, to była szkoła życia!
Wszystko było dla mnie nowe – rytm dnia, otwartość dzieci… Byłam też zaskoczona tym, jak kompetentne i pomocne są moje koleżanki.
W tym okresie poznałam mnóstwo narzędzi i technik, których używam do dziś. Piosenki, super książeczki, sposoby na prezentację słownictwa.
Tym, co najbardziej mnie zaskoczyło były wysokie oczekiwania względem dzieci. Pracowałam z grupą 3-latków – w polskich realiach to jeszcze maluchy, które przechodzą przez okres adaptacji w przedszkolu. Tymczasem moi mali uczniowie w Indonezji byli już w pełni samodzielni. Sami chociażby jedli posiłki, używając do tego pałeczek. Czas na zajęciach dydaktycznych poświęcaliśmy zaś głównie nauce pisania. Nie zabrakło również ćwiczeń z matematyki. Dzieci w tym wieku umiały już liczyć do 100 i wykonywały proste działania w tym zakresie. Absolwenci przedszkola, w którym pracowałam, dzięki tak wczesnemu rozpoczęciu rzetelnej nauki umieli naprawdę biegle czytać i pisać – tak, jak polscy trzecioklasiści.
Pamiętam, że byłam w szoku, kiedy zobaczyłam grube segregatory z materiałami do pracy!
Jak dokładnie wyglądał dzień w indonezyjskim przedszkolu?
Pracę zaczynałam każdego dnia o 8:30.
Przez pierwszą godzinę dzieci ze wszystkich 5 grup przebywały razem. Najpierw wspólnie czytaliśmy bajki. Bardzo często to ja czytałam głośno dzieciom i miałam z tego ogromną frajdę. Od 9:00 do 9:45 był czas na wspólne śpiewanie piosenek. Mieliśmy swój ulubiony repertuar! Przez ten czas dołączały do nas kolejne dzieci, które były przyprowadzane przez mamy lub nianie. Potem rozchodziliśmy się do swoich sal, gdzie odbywały się zajęcia dydaktyczne. Około południa był czas na lunch, który dzieci przynosiły ze sobą z domu. My, pracownicy, mieliśmy skromny bufet w stołówce, z którego zabieraliśmy ze sobą jedzenie do klas, żeby zjeść wspólnie z dziećmi.
Po lunchu odbywały się zajęcia tematyczne – każdego dnia coś innego – taekwondo, cooking club, zajęcia Montessori.
Większość dzieci była odbierana z przedszkola w okolicach 14:30. Wtedy ja też kończyłam pracę.
Co zauroczyło cię w tej pracy i sprawiło, że postanowiłaś zostać w zawodzie?
Praca z dziećmi okazała się super! Pokochałam w niej to, że dzieci są zawsze otwarte, szczere i bezpośrednie. Prawie zawsze są w dobrym nastroju, w pełni gotowe do zabawy – to niezwykle zaraźliwe. Nawet jak mam gorszy dzień albo dopadają mnie jakieś smutki dorosłego życia, wystarczy chwila z dziećmi i wszystko, co złe, schodzi na drugi plan.
Pracując z dziećmi, cały czas się uśmiecham. Bardzo lubię też to, że taka praca jest pozbawiona presji i stresu – to dla mnie bardzo ważne. Nie ma nade mną szefa patrzącego w tabelki i kontrolującego dedlajny.
Czy będąc jeszcze na początku drogi, miałaś jakieś wątpliwości? Czy natrafiłaś na jakieś trudności związane z pracą z dziećmi?
Przede wszystkim odczuwałam braki wiedzy i kompetencji.
Chociaż intuicyjnie wiedziałam co robić i jak reagować w wielu sytuacjach (tutaj pomocne były moje studia z psychologii, które dokończyłam po powrocie z Azji), czułam, że moja wiedza metodyczna wymaga jeszcze wielu szlifów. Były tematy, takie jak na przykład nauka czytania i pisania, które były dla mnie wyjątkowo trudne w realizacji.
Co pomogło rozwinąć ci twój warsztat i uzupełnić te braki?
Najważniejsze jest to, że po powrocie do Polski trafiłam na naprawdę super ludzi.
Zaczęłam pracować w kameralnej szkole speak:art, zajmującej się organizacją zajęć językowych w przedszkolach. Miałam tam możliwość skupić się na tym, co najbardziej mnie interesowało. Szkoliłam się pod okiem doświadczonego metodyka i obserwowałam lekcje prowadzone w przedszkolach przez lektorki z dłuższym stażem, co było niezwykle wartościowym doświadczeniem, które pomogło mi lepiej przygotować się do pracy z dziećmi.
Z perspektywy czasu wiem, że świetną decyzją było wybranie jednej specjalizacji – uczenie very young learners – w której doskonaliłam swoje umiejętności.
Z czasem, kiedy zyskałam bogate doświadczenie w wybranej przeze mnie dziedzinie, zaczęłam rozszerzać swoje zainteresowania na inne obszary związane z nauczaniem języka angielskiego.
W 2015 zrobiłam kurs CELTA, który był dla mnie przepustką do świata nauczania. Uczestniczyłam również w wielu szkoleniach i konferencjach oraz skończyłam kolejne studia, tym razem związane z moją pracą i językiem angielskim – Teaching English to Young Learners na Uniwersytecie Warszawskim.
Jak doszło do tego, że z pracownika szkoły językowej stałaś się jej właścielką?
Pamiętam, że kiedy rozpoczęłam pracę w speak:art, Magda – ówczesna właścicielka – poprosiła mnie o przeprowadzenie szkolenia dla pozostałych lektorów. Miałam przedstawić sposoby na nauczanie języka obcego wykorzystywane w Azji.
To sprawiło, że nabrałam wiatru w żagle! Magda dostrzegła mój entuzjazm i zaangażowanie w nauczanie dzieci. Wspierała mnie na mojej drodze na wiele sposobów.
Kiedy Magda, ze względów osobistych, zdecydowała się pożegnać z firmą, właśnie mi zaproponowała jej przejęcie.
Jak zareagowałaś na taką propozycję?
Wiedziałam, że to poważne wyzwanie, któremu bardzo chciałam sprostać. Miałam już świadomość tego, jak powinna wyglądać idealna szkoła – zarówno z perspektywy ucznia, jak i lektora – i moją ambicją było stworzyć właśnie takie miejsce.
Co było dla ciebie większym wyzwaniem - współpraca z klientami czy lektorami?
Chyba trudniejsza była dla mnie współpraca z klientami. Miałam poczucie, że życie lektorki dobrze znam – w końcu jestem jedną z nich. Doskonale wiedziałam, z jakimi problemami mogą się mierzyć lektorzy, czego mogą potrzebować, na co zwrócić uwagę, aby zapewnić osobom nauczającym w mojej szkole jak najlepsze warunki pracy.
Kompleksowa obsługa klienta była zaś dla mnie czymś zupełnie nowym. Na szczęście okazało się, że wszyscy moi klienci – dyrektorzy i właściciele przedszkoli – są niezwykle sympatycznymi i otwartymi na nasze pomysły ludźmi. Myślę, że na sukces w budowaniu dobrych relacji z klientami znacząco wpłynął fakt, że prowadzimy zajęcia na wysokim poziomie, więc jakiekolwiek uwagi czy skargi się w zasadzie nie zdarzają.
Co wyróżnia twoją szkołę na tle innych?
Wiele szkół językowych proponuje lektorom zajęcia w przedszkolach. Niestety, zazwyczaj takie zajęcia są traktowane po macoszemu. Często lektor wie jedynie kiedy, gdzie i o której godzinie ma zajęcia. Dalej wszystko musi przygotować sobie sam – materiały, piosenki, dokumentację. Praca z maluchami ma trochę inną specyfikę niż z młodzieżą czy dorosłymi. Nie wystarczy tylko uproszczenie tradycyjnego schematu lekcji. Nieprzygotowany lektor skazany jest na porażkę, a to może powodować zniechęcenie do prowadzenia zajęć w przedszkolach. Nauczyciele mają za sobą złe doświadczenia, bo zostali wysłani do placówki bez wsparcia metodycznego i spotkanie z grupą trzydziestu energicznych dzieciaków ich przerosło.
My chcemy przełamać ten schemat. Nasi metodycy znają przedszkola z którymi współpracujemy i grupy, w których nauczają lektorzy. Część dzieci znamy nawet z imienia. Uprzedzamy jeśli w danym przedszkolu zajęcia ze starszymi dziećmi odbywają się w czasie leżakowania maluchów i lepiej nie włączać muzyki za głośno. Wiemy kiedy nauczyciel może spodziewać się grup łączonych wiekowo i przygotowujemy go na taką ewentualność.
Ponieważ jesteśmy ściśle wyspecjalizowani w prowadzeniu zajęć w przedszkolach, nasi metodycy mogą skupić się na przygotowaniu bardzo szczegółowej dokumentacji dla lektorów. W speak:art przygotowujemy swoje własne, autorskie programy dla każdej grupy wiekowej. W oparciu o zdobyte doświadczenie i wytyczne podstawy programowej wybieramy adekwatne zagadnienia gramatyczne i leksykalne. Opracowujemy zestawy angażujących dzieci aktywności, które pomagają w zapamiętywaniu materiału. Lektorzy mają też zawsze dostęp do autorskich pomocy dydaktycznych, które tworzymy jedynie na użytek naszej załogi (np. tematyczne flashcards i word cards).
Członkowie zespołu speak:art mogą też dzielić się doświadczeniami i wzajemnie się inspirować na grupie na Facebooku, stworzonej specjalnie z myślą o nich.
Jeśli jesteś ciekaw, jak wyglądają materiały opracowane przed metodyków ze szkoły speak:art, możesz zobaczyć je tutaj:
- przykładowy miesięczny program nauczania;
- wzór materiałów dla lektora.
Dzięki intensywnej pracy metodyków, lektorzy mają mniej obowiązków związanych z przygotowaniem i planowaniem zajęć. Dokładamy wszelkich starań, żeby praca w naszej szkole to była taka strefa premium dla lektora – pozbawiona najbardziej żmudnych i dla wielu osób nudnych elementów, uzupełniona o dobre warunki pracy w sprawdzonych, przyjaznych placówkach. Dodatkowo na lektorów czekają ciekawe, darmowe szkolenia i atrakcyjna stawka rozszerzona o premię świąteczną i końcoworoczną.
Współpracujący z nami lektorzy mogą też liczyć na dogodnie ułożony plan – bez okienek i długich dojazdów. Nauczyciele w pełni dyspozycyjni mogą dostać atrakcyjne bloki po nawet 6 godzin codziennie. Nie zapominamy również o tym, że lektor, jak każdy inny pracownik, może potrzebować urlopu w środku roku, a nie tylko latem. W takich sytuacjach bez problemu organizujemy zastępstwo na czas jego nieobecności.
Powiesz coś więcej o szkoleniach, które organizujecie?
Mamy całoroczny cykl szkoleń, który pozwala lektorom podnieść kwalifikacje. Składają się na niego dwa całodniowe szkolenia – po jednym w każdym semestrze – i krótsze, około dwugodzinne spotkania, które odbywają się co dwa miesiące.
Jestem w stałym kontakcie z lektorami, często omawiamy co dzieje się aktualnie na ich zajęciach, a podczas hospitacji obserwuję ich pracę. Kiedy przygotowujemy szkolenia, staramy się, żeby poruszały one tematy, które sprawiają naszym lektorom największą trudność.
W tym roku mieliśmy chociażby szkolenia dotyczące pracy z najmłodszymi (dzieci żłobkowe i dwulatki), a w grudniu czeka nas spotkanie na temat mindfulness dla dzieci. Nasze sierpniowe szkolenie prowadzili zaproszeni gości – Marysia Bursche, autorka bloga Head Full of Ideas i Łukasz Knap.
Dodatkowo, jeśli lektorzy mają ochotę szkolić się jeszcze intensywniej, dofinansowujemy 50% kosztu każdego warsztatu czy szkolenia metodycznego odbywającego się poza naszą placówką.
Szkolenia, pomoc metodyka, premia świąteczna… Może powiesz teraz kilka słów o obowiązkach lektora?
Wymagamy właściwie tylko jednego – żeby lektor prowadził ciekawe i angażujące zajęcia językowe dla dzieci, z których nasi podopieczni będą jak najwięcej wynosili. Z doświadczenia wiem, że najlepiej w tej roli sprawdzają się dynamiczne, pewne siebie osoby. Takim lektorom łatwiej jest utrzymać dyscyplinę w grupie i dzieci po prostu czują się bardziej stabilnie w kontakcie z nimi. Na pewno nie można bać się powygłupiać – nasze lekcje w dużej mierze oparte są o muzykę i śpiewanie, trzeba więc mieć w sobie trochę odwagi. Praca z dziećmi wymaga też umiejętności stawiania sobie celów długoterminowych – uczymy dzieci czytać, ale jesteśmy świadomi, że w pełni opanują tę umiejętność dopiero za kilka lat. Wprowadzamy słownictwo z nowego działu, ale dopiero za miesiąc dzieciaki faktycznie będą znały wszystkie słówka. Uczymy dzieci rzucać piłkę, ale zajmie im tygodnie, zanim będą to robić bezbłędnie. Lektor musi być tego wszystkiego świadomy i nie frustrować się, jeśli z dnia na dzień nie widzi wymiernych rezultatów swojej pracy. Zawsze powtarzam, że warto myśleć o tym, co chcemy żeby dzieci umiały na koniec roku szkolnego i dążyć w tę stronę, a na pewno uda nam się to osiągnąć.
I tak właściwie… to tyle!
Wiem doskonale, że obowiązki administracyjne są najbardziej nużącą częścią pracy nauczyciela. Mamy więc wypracowane metody na to, jak ograniczyć ilość biurokracji. Nie prowadzimy żadnej zbędnej dokumentacji, a raporty o postępach uczniów lektorzy przygotowują raz w semestrze w specjalnie stworzonym do tego, autorskim formularzu. Wypełnienie jednego raportu zajmuje mniej niż minutę!
Z opisu, jaki nam przedstawiasz wynika, że speak:art to spokojna przystań dla lektorów, którzy szukają przyjaznego pracownikowi i stabilnego miejsca pracy.
Taki jest mój cel – stworzyć miejsce, gdzie ludziom będzie dobrze i będą chcieli zostać. Taką szkołę, w której sama chciałabym pracować
Zdaję sobie sprawę z tego, że w dzisiejszych czasach praca lektora ma charakter freelancerski. Dwie godziny tu, trzy godziny tam… Nie każdemu to pasuje. Są lektorzy, którzy chcieliby zagrzać gdzieś miejsce na stałe. Staram się tworzyć z całych sił takie właśnie miejsce pracy – stabilne i przyjazne.
Jeśli zaintrygowała cię opowieść Ady o jej szkole i chcesz dołączyć do załogi speak:art, koniecznie odwiedź stronę internetową szkoły oraz profil speak:art na Facebooku.