Lekcje online to dla wielu nauczycieli i lektorów języków obcych zupełnie nowe doświadczenie. Jak nauczać i nie zwariować - oto jest pytanie!
11 marca 2020. Dzień jak codzień. Poranna kawusia wypita, materiały i gry dla uczniów spakowane. Status fajnego nauczyciela zabezpieczony. Nakładam słuchawki i przez piętnaście minut szukam piosenki, która będzie pasować do mojego nastroju. Mam to! „Just like heaven” to idealny akompaniament dla podróży komunikacją miejską. Wsiadam do pociągu pierwszej linii metra. Czy coś zwraca moją uwagę? Tak, ta pani naprzeciwko, która dzielnie broni miejsca obok siebie torebką pozorującą na Mur Chiński. Jak zwykle w takiej sytuacji zaczynam zastanawiać się, co też ludzie mają w głowach… jakby nie można było tej torby wziąć na kolana. Gdzieś w drodze do konkluzji, że biedna torba się najpewniej zmęczyła, dostaję sms: czy słyszałaś, że zamykają szkoły?
Torba nagle przestaje dziwić. Krzysztof Krawczyk, który śpiewa o tym, że popłynąłby parostatkiem w piękny rejs, zaczyna irytować.
Angielski przez Internet
Kiedy już zdałam sobie sprawę z tego, że mojemu życiu daleko od rejsu z panem Krzysiem i jeśli nie zacznę działać, to pod koniec miesiąca będę zmuszona jeść karton po paczce z InPostu, zaprosiłam koleżanki „po fachu” do dyskusji, żeby wspólnie znaleźć odpowiedź na pytanie: co teraz będzie?
Wyrok w sprawie był całkiem oczywisty: jeśli chcemy zjeść na obiad coś bardziej odżywczego niż papier i planujemy zachować dach nad głową, wprowadzenie zajęć online jest czymś nieuniknionym. O ile na początku pomysł ten napawał optymizmem i wydawało się, że przecież domek, kocyk i kawusia, o tyle z czasem myśl o opanowaniu nadpobudliwego dziecka po drugiej stronie monitora zaczęła wywoływać dreszcze przerażenia. O zajęciach grupowych nawet nie wspomnę.
Przygotowania czas zacząć
Nadeszła jednak pora, żeby zakasać rękawy i dowiedzieć się nieco o prowadzeniu zajęć zdalnych, bo na tamten moment wiedziałam o tym mniej więcej tyle, ile o procesie rozmnażania się pantofelka – istnieje. Dołączyłam do różnych grup nauczycielskich na Facebooku, żeby zaczerpnąć wiedzy od ludzi mądrzejszych. Jednak już przy wybieraniu odpowiedniej platformy poczułam się jak cyfrowo wykluczona mamuśka, której ktoś tłumaczy, jak wrzucić coś na Instastory.
Która lepsza? Czy się zacina? Tu można udostępnić ekran? A co ja mam właściwie udostępniać? To może jakieś gry online? Fajne te paddlety? A co to jest właściwie?
W pewnym momencie poczułam się, jakbym chciała wygrać plebiscyt na prze-lektora roku, który, na własną zgubę, sama sobie zorganizowałam. Mówi się, że od przybytku głowa nie boli. Może i jest w tym trochę racji, jednak umiejętność wyszukania rzeczy wartościowych w tym nadmiarze dóbr to zupełnie inna para kaloszy.
Najważniejsze, to nie dać się zwariować
Zdaję sobie sprawę, że szczęściarą jestem, gdyż prowadzę głównie zajęcia indywidualne, dlatego chylę czoła przed każdym, kto radzi sobie z grupą kilkunastu osób po drugiej stronie ekranu. Nie można też zaprzeczyć temu, że pomoc, wsparcie i potężna liczba pomysłów, którymi dzielą się inni nauczyciele poprzez swoje media społecznościowe, jest jak pierwszy łyk porannej kawy, który daje nadzieję, że da się z tego bagna nowej rzeczywistości jakoś wykaraskać.
Niemniej jednak, musimy się zastanowić, czy aby na pewno potrzebujemy znajomości tych wszystkich aplikacji, live worksheetów, platform i tablic online, aby poprowadzić swoje zajęcia. Pamiętajmy, że to są dalej nasi uczniowie, a my dalej jesteśmy nauczycielami. Wiemy, co robimy, a koronawirus nie zabrał nam jeszcze pedagogicznych umiejętności. Jedziemy wszyscy obecnie na tym samym wózku niepewności, więc jedyne, co nas może teraz uratować, to ponadprzeciętny poziom empatii, niewyczerpany nakład wyrozumiałości i spokojna głowa.
Lekcje online to dla wielu nauczycieli i lektorów języków obcych zupełnie nowe doświadczenie. Jak nauczać i nie zwariować - oto jest pytanie!
11 marca 2020. Dzień jak codzień. Poranna kawusia wypita, materiały i gry dla uczniów spakowane. Status fajnego nauczyciela zabezpieczony. Nakładam słuchawki i przez piętnaście minut szukam piosenki, która będzie pasować do mojego nastroju. Mam to! „Just like heaven” to idealny akompaniament dla podróży komunikacją miejską. Wsiadam do pociągu pierwszej linii metra. Czy coś zwraca moją uwagę? Tak, ta pani naprzeciwko, która dzielnie broni miejsca obok siebie torebką pozorującą na Mur Chiński. Jak zwykle w takiej sytuacji zaczynam zastanawiać się, co też ludzie mają w głowach… jakby nie można było tej torby wziąć na kolana. Gdzieś w drodze do konkluzji, że biedna torba się najpewniej zmęczyła, dostaję sms: czy słyszałaś, że zamykają szkoły?
Torba nagle przestaje dziwić. Krzysztof Krawczyk, który śpiewa o tym, że popłynąłby parostatkiem w piękny rejs, zaczyna irytować.
Angielski przez Internet
Kiedy już zdałam sobie sprawę z tego, że mojemu życiu daleko od rejsu z panem Krzysiem i jeśli nie zacznę działać, to pod koniec miesiąca będę zmuszona jeść karton po paczce z InPostu, zaprosiłam koleżanki „po fachu” do dyskusji, żeby wspólnie znaleźć odpowiedź na pytanie: co teraz będzie?
Wyrok w sprawie był całkiem oczywisty: jeśli chcemy zjeść na obiad coś bardziej odżywczego niż papier i planujemy zachować dach nad głową, wprowadzenie zajęć online jest czymś nieuniknionym. O ile na początku pomysł ten napawał optymizmem i wydawało się, że przecież domek, kocyk i kawusia, o tyle z czasem myśl o opanowaniu nadpobudliwego dziecka po drugiej stronie monitora zaczęła wywoływać dreszcze przerażenia. O zajęciach grupowych nawet nie wspomnę.
Przygotowania czas zacząć
Nadeszła jednak pora, żeby zakasać rękawy i dowiedzieć się nieco o prowadzeniu zajęć zdalnych, bo na tamten moment wiedziałam o tym mniej więcej tyle, ile o procesie rozmnażania się pantofelka – istnieje. Dołączyłam do różnych grup nauczycielskich na Facebooku, żeby zaczerpnąć wiedzy od ludzi mądrzejszych. Jednak już przy wybieraniu odpowiedniej platformy poczułam się jak cyfrowo wykluczona mamuśka, której ktoś tłumaczy, jak wrzucić coś na Instastory.
Która lepsza? Czy się zacina?. Tu można udostępnić ekran? A co ja mam właściwie udostępniać? To może jakieś gry online? Fajne te paddlety? A co to jest właściwie?
W pewnym momencie poczułam się, jakbym chciała wygrać plebiscyt na prze-lektora roku, który, na własną zgubę, sama sobie zorganizowałam. Mówi się, że od przybytku głowa nie boli. Może i jest w tym trochę racji, jednak umiejętność wyszukania rzeczy wartościowych w tym nadmiarze dóbr to zupełnie inna para kaloszy.
Najważniejsze, to nie dać się zwariować
Zdaję sobie sprawę, że szczęściarą jestem, gdyż prowadzę głównie zajęcia indywidualne, dlatego chylę czoła przed każdym, kto radzi sobie z grupą kilkunastu osób po drugiej stronie ekranu. Nie można też zaprzeczyć temu, że pomoc, wsparcie i potężna liczba pomysłów, którymi dzielą się inni nauczyciele poprzez swoje media społecznościowe, jest jak pierwszy łyk porannej kawy, który daje nadzieję, że da się z tego bagna nowej rzeczywistości jakoś wykaraskać.
Niemniej jednak, musimy się zastanowić, czy aby na pewno potrzebujemy znajomości tych wszystkich aplikacji, live worksheetów, platform i tablic online, aby poprowadzić swoje zajęcia. Pamiętajmy, że to są dalej nasi uczniowie, a my dalej jesteśmy nauczycielami. Wiemy, co robimy, a koronawirus nie zabrał nam jeszcze pedagogicznych umiejętności. Jedziemy wszyscy obecnie na tym samym wózku niepewności, więc jedyne, co nas może teraz uratować, to ponadprzeciętny poziom empatii, niewyczerpany nakład wyrozumiałości i spokojna głowa.